Być prawdziwym… czyli jakim ???
Gdybym miał napisać książkę i rozpocząć od zbudowania wyobrażania bohatera zacząłbym tak …
„Wojtek był chłopcem pełnym pasji … od najmłodszych lat bardzo łatwo angażował się nie na 70, czy 80, ale na 100 a czasem nawet na 200% w różne zajawki, hobby.
Gdy dostał od rodziców pierwszą deskorolkę, to spędzał na niej całe dnie. Katował deskę na podwórku od rana do wieczora.
Aż nagle, kompletnie niespodziewanie w jego ręku pojawiła się rakieta tenisowa. Marki Polsport. Aluminiowa. Aby mógł nią grać dziadek musiał mu skrócić w warsztacie rączkę. I tak oto deskorolka poszła w kąt, a wielką pasją Wojtka był tenis.
Nie trwało to długo, bo gdy jego najlepszy kolega z podwórka zapisał się na treningi pływackie, Wojtek postanowił być jak Artur Wojdat, bo w tych czasach to Artur był idolem, a nie Michael Phelps.
Kariera w klubie pływackim nie trwała długo. W szkole rozpoczęły się nabory do klasy sportowej o profilu piłki ręcznej i wraz z rosnącą liczbę treningów szczypiorniaka, Wojtek coraz rzadziej pojawiał się na basenie …
Rodzice trochę martwili się zmiennością dziecka. Ojciec nawet nazywał jego zachowanie mianem słomiany zapał …
Ale Wojtek mało się przejmował tym, co mówił ojciec. Kochał swoje zajawki. Wciągał się w nie na maksa. Nawet jeśli to zaangażowanie miało być niezbyt długie …”
I tak mi zostało. Na szczęście do wielu zajawek wracam cyklicznie. Na przykład do pływania. Na studiach zamiast chodzić na WF, zapisałem się do sekcji pływackiej AZS i nawet wygrałem kilka zawodów uniwersyteckich. Deskorolka … kilka lat temu wróciłem do jazdy i nadal daje mi ona dużo frajdy. Choć czasem jest siara, gdy dzieciaki mówią do mnie w skateparku „proszę pana” 😜
Ale ten tekst nie jest o tym … a o czymś znacznie bardziej istotnym.
O „walce pokoleń”, a może nawet częściej „walce budżetów”.
Gdy będąc dorosłym facetem zajarałem się jazdą na motocyklu. Najpierw Honda Shadow, potem Yamaha Road Star, a potem wymarzony Harley – Davidson Road King. Wraz z kupnem pierwszego Harleya dowiedziałem się, że świat motocyklistów dzieli się na tych prawdziwych i tych … no właśnie. Ta druga grupa nigdy nie została precyzyjnie nazwana. Wiem tylko, że nie są oni prawdziwymi motocyklistami. Bo „prawdziwy” motocyklista to ten, który sam naprawia swój motocykl. Ten, który aby kupić swój wymarzony motocykl musiał podjąć wiele wyrzeczeń, aby w końcu spełnić swoje marzenie. A ten, który po prostu poszedł do salonu i kupił motocykl, który mu się podoba nie ma prawa nazywać się prawdziwy motocyklistą, bo … bo go sta
.
Mam wielu znajomych żeglarzy. Część z nich ma tradycje żeglarskie. Pływali ich rodzice. Oni nauczyli się żeglarstwa jeszcze jako dzieci. Często zaczynali od ścigania się na Optimistach. W dawnych czasach żeglowali Omegami, a swoją pierwszą łódkę kabinową kupili używaną i samodzielnie ją wyremontowali. I o dziwo Ci znajomi bardzo często różnicują świat żeglarski na prawdziwych żeglarzy, czyli tych, którzy mają podobą przeszłość do nich oraz tych nieprawdziwych. Tych, którzy po prostu pojechali na targi żeglarskie, obejrzeli oferty różnych stoczni i wybrali sobie jacht. Często uprawnienia żeglarskie, patenty zrobili po zamówieniu łódki, bo wcześniej nie myśleli nawet o tym, że ich to hobby wciągnie.
Niestety tak również byłem wychowywany. Moja rodzina ma pewną tradycję. Są to spływy kajakowe. Na spływy pływali moi dziadkowie. Na spływy pływali moi rodzice i wujkowie. Na spływy pływałem ja, mój brat, moi kuzyni i kuzynki. Lato oznaczało spływ kajakowy. Pakowanie ubrań w worki foliowe, aby następnie wepchnąć je w dziub i rufę kajaka. Moi rodzice mieli własny kajak – składany. Reszta wypożyczała kajaki w stanicy PTTK. Płynęliśmy. Czasem zatrzymując się w stanicach kajakowych. Czasem śpiąc pod namiotami. Ale zawsze z całym majdanem w kajaku.
I pamiętam jak dziś, gdy na Krutyni pojawiły się pierwsze spływy (początkowo dla turystów z niemiec), na których był „wóz serwisowy”. Inaczej mówiąc uczestnicy spływu pakowali swoje plecaki do busa, który wiózł majdan do kolejnego punktu postoju. A kajakowicze wsiadali do pustych kajaków i wyposażeni tylko w kurtkę przeciwdeszczową, napoje i krem z filtrem płynęli w dół rzeki.
Mój tata powiedział mi, że to nie są „prawdziwi” kajakarze. Bo „prawdziwy turysta” płynie ze wszystkim sam. A doping w postaci busa jest w konkurencji „prawdziwy turysta” zakazany.
No cóż … zasada jest prosta. Bardzo długo żyłem w przeświadczeniu, że „albo grubo, albo wcale”. Albo jesteś hardcorem i to Cię czyni prawdziwym ….. (w miejsce kropek podstaw dowolne), albo pozerem.
I dzielę się tą refleksją, aby zmienić to widzenie świata. Dzielę się, aby zachęcić Was do odkrywania świata na własnych zasadach.
Trzy lata temu, moja partnerka namówiła mnie na wycieczki po górach. Coś, czego nie robiłem od studiów. W liceum oraz na studiach dużo chodziłem po górach … a potem odrzuciłem tę aktywność.
I tak oto trzy lata temu wróciłem do chodzenia po górach. I odkryłem, że sprawia mi to masę radości. Kocham aktywności, które sprawiają, że mogę się wyciszy
. A góry tak na mnie działają. One pozwalają mi na kontakt z samym sobą. Co jest bardzo cenne.
Jednocześnie jestem już trochę wygodny.
I ta wygoda powodowała, że rezygnowałem z tego, co kocham w górach najbardziej. Czyli wędrowania. Chodzenia z punktu A do punktu B, a potem do punktu C, D i E.
Wygoda powodowała, najczęściej jechaliśmy do hotelu pod górami i każdego dnia ruszaliśmy na jednodniowe wycieczki. Ale jednak to zawsze było stacjonarne.
Aż w końcu pojawił się plan. W sumie to on sam się nie pojawił, ale przypadkom należy pomaga
.
Najpierw Dorota Nidzgorska-Mazonik opublikowała informację, że zaczyna pracę w Górskie Resorty. I ta informacja zachęciła mnie do tego, aby sprawdzić „gdzie do licha są te hotele”. I tak oto odkryliśmy, że jest sie
, w której są hotele pięciogwiadkowe ***** położone w trzech miejscowościach:
- Karpacz,
- Szklarska Poręba,
- Świeradów,
Dla tych, którzy kochają góry te trzy miejscowości znaczą tylko jedno – to początek (lub koniec – zależy od której strony chcesz zacząć) Głównego Szlaku Sudeckiego.
Poniżej opisuję jak myśmy go przeszli. I polecam tę trasę każdemu, kto szuka bardzo zjawiskowej przygody na cztery dni … idealna na przedłużony weekend 🙂
Dzień Pierwszy – przyjechaliśmy do Green Mountain Hotel***** … jak wejdziecie na ich stronę to powita Was hasło „Tu zaczyna się Twoja przygoda” …. moim zdaniem jest ono prawdziwe 🙂
Ponieważ jechaliśmy z Warszawy to postanowiliśmy właśnie tutaj zacząć, bo od Warszawy jest najbliżej 🙂 … i tutaj też zostawiliśmy samochód 🙂
W hotelu zadzwoniliśmy do najbardziej uczynnego Guest Experience Managera, który na rano zamówił nam taksówkę do Pec pod Śnieżką … tak postanowiliśmy, że wjedziemy na Śnieżkę od czeskiej strony … tak, wiem „prawdziwi” turyści tak nie robią … ale nam szkoda było sił i czasu na wejście.
Dzień Drugi – rano odebraliśmy prowiant na recepcji. Ruszaliśmy przed 7:00 więc zamiast śniadania w hotelu dostaliśmy przepyszne kanapki. Jak one zrobiły nam dzień. Godzinę jazdy pod kolej gondolową i wjazd z przepięknymi widokami.
Dzięki temu trasę zaczęliśmy od zejścia ze Śnieżki i ruszyliśmy w kierunku Szklarskiej Poręby.
Jaka ta trasa jest zjawiskowa. I jak cudownie nieoblegana przez turystów.
Około 18:30 zameldowaliśmy się w Platinum Mountain Hotel & SPA, a dokładnie w Platinium Adults. I tak bardzo cieszyliśmy się komfortem. Zjawiskową kolacją w restauracji Greckie Talerze.
Dzień Trzeci – już bez pośpiechu. Najpierw śniadanie w hotelu, a potem spokojny marsz w stronę Świeradowa. I około 18:00 zameldowaliśmy się w Elements Hotel & Spa
Tego dnia deszcz padał całą drogę. I muszę powiedzie
, że nic tak bardzo nie cieszy jak po całym dniu marszu w deszczu wejście do komfortowego hotelu.
Dzień Czwarty – zjedliśmy śniadanie. Około 11:00 przyjechał po nas przemiły taksówkarz, który zawiózł nas do Karpacza, gdzie przesiedliśmy się do swojego auta i pojechaliśmy do Warszawy.
Główne przemyślenia:
- Połączenie moich wspomnień ze studiów, czyli obozów wędrownych, z obecnym stylem życia – wolę jednak spać w pokojach hotelowych niż w schroniskach – sprawia, że uknułem nową wizję trekkingu – #GlamTrekking,
- Nadal uważam, że jestem prawdziwym turystą … bo choć wiem, że ortodoksyjni oburzą się i powiedzą, że prawdziwy turysta to ten, który idzie w plecakiem (odhaczone – tak plecaki z ubraniami mieliśmy ze sobą) i śpi w schroniskach PTTK (w tych tylko robiliśmy przerwy po drodze na kawę, herbatę i jedzenie),
- Powitanie w recepcji w hotelu Platinium zrobiło mi pobyt … Pan zapytał „państwo samochodem, czy pieszo?” … to było cudowne,
- Następnym razem przedłużymy pobyt o jeden dzień … uważam, że pełny #GlamTrekking wymaga jednego dnia byczenia się w SPA i masaży 🙂
Przemyślenia dla branży MICE:
- Dorota Nidzgorska-Mazonik – bardzo proszę zrób z tego ofertę na eventy firmowe. Wg mnie macie jako sieć TOTALNIE NIEPOWTARZALNY USP (Unique selling proposition) … wyobrażam sobie dwie opcje:
Opcja Dłuższa – wszyscy uczestnicy idą pełną trasę pomiędzy trzema obiektami,
Opcja Krótsza – grupa dzieli się na dwie podgrupy. Jedna rusza ze Świeradowa, druga z Karpacza, aby wieczorem spotkać się na wspólnej integracji w Szklarskiej Porębie.
No i na koniec najważniejsza rzecz. W końcu piszę na portalu biznesowym, więc muszę zakończyć niczym Wojciecho Herreiro i dać jakąś refleksję do świata biznesu i sprzedaży 😛 😛
Czasem widzę menedżerów, którzy twierdzą, że „dziś prawdziwych handlowców już nie ma”. Bo prawdziwi handlowcy to byli Ci, którzy pracowali na Panoramie Firm, wysyłali ofertę faxem i na spotkania jeździli Seicento z kratką. A Ci dzisiejsi to pozerzy, którzy mają CRM, klimatyzowane fury i jeszcze leady dostarczane przez dział marketingu …
Świat nie dzieli się na prawdziwych i pozerów. Świat dzieli się na tych uśmiechniętych i szczęśliwych i smutnych i zgryźliwych.
Jedni mają kijki trekkingowe, a drudzy kij w dupie.
I bardzo dziękuję, że ten wyjazd pokazał mi, że mogę z uśmiechem połączyć komfort, wygodne łóżko i pyszne jedzenie, z tym, co w górach najlepsze … czyli ciszą, spokojem i własnymi myślami.
I w sumie to koniec.
#Czuwaj